Recenzja Rise of the Ronin (PS5) - Ghost of Tsushima z domieszką Assasins’s Creed i szczyptą Nioha? - Recenzje gier

Recenzja Rise of the Ronin (PS5) - Ghost of Tsushima z domieszką Assasins’s Creed i szczyptą Nioha?

Recenzja Rise of the Ronin (PS5) - Ghost of Tsushima z domieszką Assasins’s Creed i szczyptą Nioha? - Recenzje gier

Recenzja gry Rise of the Ronin na PS5

Otrzymanie kopii recenzenckiej od PlayStation Polska w żaden sposób nie wpływa na odbiór i ocenę gry. Tekst został w 100% oparty o moje własne doświadczenia z ww. tytułem i żaden ninja nie próbował zmienić tej oceny (59h rozgrywki).

Japonia, to taki mój świat, do którego wracam prawie co rok. Nie tylko za pomocą gier, ale podróżując tam cyklicznie, by utrzymać znajomość języka japońskiego, spotkać się ze znajomymi i odkryć nowe miejsca, których nie miałam jeszcze okazji odwiedzić. Z tego powodu, często przyglądam się uważniej tytułom, które decydują się umiejscowić akcję w Kraju Kwitnącej Wiśni. Przychodzę z recenzją gry wydaną pod koniec marca, a małe opóźnienie spowodowane było podróżą, ale nawet po takim czasie, czy warto sięgnąć po tę produkcję? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w poniższej recenzji.

SRecenzja Rise of the Ronin (PS5)

Twórcami omawianej produkcji jest Team Ninja, których możecie kojarzyć z takich tytułów jak Nioh czy Ninja Gaiden. Studio po doświadczeniach z grami, które posiadały bardziej liniowe poziomy zdecydowali się na coś nowego i postawili na tytuł w otwartym świecie. Czy wyszło to źle? Rozwinę ten wątek później, ale wstępnie muszę napisać, że jeśli chodzi o mechanikę czy kompozycję świata, wyszło dobrze. Potknięcia niestety można dostrzec w innych miejscach, co nie raz przywodziło mi błędy z nowszej serii Assasin’s Creed czy nudniejsze aktywności, których możemy dopatrywać się w Ghost of Tsushima. Tytuł ten jednak nie jest żadną z tych gier, a do tego nie zgodzę się na nazywanie go souls-like. Nawet jeśli posiada kilka jego elementów. Może jednak polećmy do Japonii i porozmawiajmy o czasach, w jakich przyjdzie nam ją poznawać.

Przenosimy się do końca okresu Edo

SRecenzja Rise of the Ronin (PS5)

Historia Rise of the Ronin rozgrywa się w drugiej połowie XIX-wieku, w epoce Bakumatsu. W tym okresie w Japonii kończą się rządy szogunatu Tokugawa a na pierwszy plan wysuwają się duże napięcia polityczno-społeczne. Pojawia się otwarcie na Zachód, co rodzi kolejne zatargi, gdyż nie każdy jest chętny na przyjmowanie obcych. I tutaj wkraczamy my, gdzie zostajemy wciągnięci w konflikt, przez który będziemy musieli opowiedzieć się po jednej ze stron i komu pomożemy. Do wyboru będziemy mieć rewolucjonistów oraz szogunat. I to, co najbardziej zasługuje na uwagę w całej tej historii, to mechanika podejmowania decyzji, bo niektóre nasze wybory będą miały wpływ na wydarzenia w grze i tym samym na jej koniec.

SRecenzja Rise of the Ronin (PS5)

Naszym głównym celem, a przynajmniej tak można odnieść wrażenie, to znalezienie Bliźniego Miecza. Na początku rozgrywki tworzymy postać w typowym kreatorze, ale co ważniejsze, dokonujemy tu wyboru pomiędzy kobietą a mężczyzną, chociaż dwójkę bohaterów można zmienić według własnych upodobań. Wybranym protagonistą będziemy grać, a druga wykreowana przez nas osoba, będzie ważnym elementem fabularnym przez całą opowieść.

Nie idąc w wątki okraszone spojlerem, mogę napisać, że historia jest wielowątkowa i rozkładana na przynajmniej kilku płaszczyznach. W tle rozgrywa się nacisk ze strony Zachodu, by Japonia się otworzyła i poznajemy taką postać historyczną jak Matthew Perry. W bliższym planie spotykamy różnych towarzyszy czy przeciwników i bierzemy udział w zadaniach pobocznych czy specjalnych misjach więzi, które wzmacniają przyjaźń pomiędzy naszym bohaterem a postacią, której pomogliśmy. Po drodze również pomagamy miejscowym osobom, wypełniając kolejne znaczniki na mapie. W trakcie naszej wyprawy odwiedzamy takie miejsca jak Jokohama czy Edo.

SRecenzja Rise of the Ronin (PS5)

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

Chociaż historia przedstawiona w grze Rise of the Ronin, ma sporo wątków historycznych, to nie porywa od pierwszych minut. W wielu miejscach potrafi znużyć i bardzo mocno zwalnia tempo. Okazuje się wtedy, że dużo ciekawsze są misje pobocznych postaci, które nieraz pozwalały poznać ich od innej strony. Do tego świat wypełniony mnóstwem znaczników, które wielokrotnie potrafiły skutecznie odciągnąć od głównego wątku. Zwracając jednak chociaż część honoru, to muszę przyznać, że pod koniec gry wydarzenia zaczęły się zazębiać i akcja już dużo ciekawiej brnęła do brzegu. Czuć było podejmowane przez nas decyzje i ich skutki, chociaż ilość wprowadzanych postaci mogła trochę nieraz namieszać. Historia wypełniona była walkami, które muszę zaznaczyć, że nieraz sprawiły mi problem, ale nie zmieniając poziomu trudności, próbowałam dalej. Satysfakcja z pokonanego bossa, była nie do opisania. Czuć tutaj było, że Team Ninja wiedzą jak prowadzić bardziej wymagające potyczki i chociaż nie jest to poziom gier soulsowych, uważam walkę za największy atut tej produkcji. Ale do tego wrócimy później. Wraz z wymagającymi przeciwnikami, opowiadana historia była robiona poprzez cutscenki. Niektóre w formie zwykłych dialogów przeskakujących z osoby na osobę, a czasem były to wręcz krótkie filmy, z ciekawie ujętymi kadrami i doborem światła.

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

Historia często była również prowadzona na specjalnych, wydzielonych instancjach. Mogliśmy tam dobrać towarzyszy z gry, bądź zaprosić kogoś z zewnątrz. Tak, jest tu system online. Jednak rozpoczęcie takiej misji wiązało się z brakiem możliwości dokupienia rzeczy potrzebnych w walce, więc trzeba było liczyć, że w środku pojawi się specjalny handlarz ninja, albo wcześniej przygotujemy się wystarczająco dobrze.

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

Znacznik na znaczniku

W opisywanej produkcji, pomimo często liniowego prowadzenia samej historii, mamy otwarty świat. Akcja rozgrywa się na trzech dużych wizualnie mapach, chociaż w praktyce przejechanie na koniu z jednego punktu do innego zajmowało dużo mniej czasu. Niestety miejsca te niewiele się od siebie różnią. Wszędzie mamy pola, średnie lasy i w oddali góry. Wertykalność terenu praktycznie nie istnieje. Pomimo wdrapania się na wysoką wieżę miałam wrażenie, że cały teren jest płaski a w tle widzę tapetę z górą Fuji. Tutaj muszę przywołać Ghost of Tsushime, która dużo lepiej radziła sobie ze zmianą terenu. Wszystko jest w Roninie jakby szerokie, puste i niestety…brzydkie. Oprawa graficzna to zdecydowanie najsłabsza strona tej produkcji, a jest to gra ekskluzywna na PS5. Tekstury są niskiej jakości, kiepska rozdzielczość, przenikanie się obiektów, poszarpane krawędzie, dziwna mimika postaci, miejscami prześwietlenia. Wszystko po prostu prezentuje się nieładnie, szczególnie jeśli porównamy do innych gier z otwartym światem, które wyszły niedawno na nową konsolę PlayStation. W tej towarzyszącej nam oprawie przemierzamy Japonię skacząc od znacznika do znacznika. Mapa wręcz jest zasiana ich ilością, do tego stopnia, że na drugiej mapie miałam serdecznie dość szukania kolejnego kota, skrzynki, miejsca do zrobienia zdjęcia itp. Znajdziek jest mnóstwo a nie dają większej satysfakcji. Z początku cieszymy się kolejnym znalezionym i „uratowanym” kociakiem, bo wiążę się to z większą ofertą rzeczy do kupienia w specjalnym sklepie u ich opiekunki. Bądź wizyta w kapliczce to kolejny „darmowy” punkt umiejętności. Jednak jeśli męczyliście się z tym podczas ogrywania Wiedźmina 3, Assasin’s Creed czy Ghost of Tsushima.. to tu jest miejscami jeszcze gorzej. Jedynie misje poboczne bywają naprawdę ciekawe.

Tryb wydajności sam w sobie działa dobrze, chociaż czasami widać doczytujące się obiekty bądź tekstury. Z drugiej strony animacja postaci jest bardzo płynna, a potyczki dynamiczne i nie przeszkadzają w niej żadne spadki klatek. Domyślam się, że doszło tutaj do ustępstw i postawiono na walkę, którą opiszę dokładniej w dalszej części recenzji. Skoro zajęłam się kwestią wizualną, to ciężko nie wspomnieć o aspekcie audio, który wypada tu naprawdę w porządku. Muzyka potrafi nieraz pomóc nam wczuć się w klimat XIX-wiecznej Japonii. Do tego odgłosy ludzi jedzących w barze, miauczenie kota, krzyki przeciwników czy dźwięk stali, podczas walki bądź parowania. Głosy postaci również brzmią bardzo dobrze, chociaż czasem zastanawiał mnie tak świetny japoński u angielskich bohaterów. Jednakże na ulicy wiele osób rozmawiała między sobą w swoim języku, szczególnie w Jokohamie.

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

Czy walka ratuje ten tytuł?

Może nie jest to idealny punkt w całej produkcji, to jednak odpowiem, że tak - walka to najsilniejszy element w tej grze. Strukturę ma mocno soulsową. Nieraz poboczna postać może nam sprawić trochę problemów, już nie mówiąc o bossach. Mamy tutaj dynamiczne starcia, w których ważne jest unikanie ataków bądź parowanie ich, co od razu skojarzyło mi się ze skończonym w tamtym roku Lies of P. Mamy system staminy/energii, który w grze określany jest mianem Ki. W walce możemy również próbować zmniejszyć wytrzymałość przeciwnika poprzez używanie kontry w odpowiednim momencie, dzięki czemu będziemy mogli wyprowadzić potężny cios krytyczny, podobnie jak w Sekiro. Innym sposobem jest podkradanie się do wrogów i zadanie im ciosu w plecy, jeżeli przeciwnik jest zwykłym wrogiem to mamy wygraną i możemy w ten sposób wyczyścić niejeden posterunek. Ale jeśli jest to silniejszy wróg, to dzięki backstabom, możemy odebrać mu połowę życia. Na początku gry mamy do wyboru jeden z trzech poziomów trudności, to jeden z powodów dla których, nie jest to dla mnie souls-like. Do tego są dostępne opcjonalne ułatwiacze, np. zwiększone leczenie. Oczywiście poziom easy, nie sprowadza rozgrywki do bycia tzw. samograjem, wciąż musimy trochę wysilić się podczas pojedynków, ale są one zdecydowanie łatwiejsze. Sprawdzałam, ale całą grę przeszłam na poziomie normalnym i zalecałabym jednak poćwiczenie w tym trybie.

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

To nie koniec opisu walki, bo to co dalej trzyma ten tytuł na chociaż grywalnym poziomie i potrafi wciągnąć, to urozmaicenie naszych pojedynków. Poza typowymi „wspomagaczami” jak rzucenie shurikenem, możemy również strzelać z łuku, pistoletu bądź walczyć z użyciem dość prostego miotacza ognia. Można też ulepszać użycie ich poprzez wydawanie punktów umiejętności w jednym z drzewek rozwoju. Na szczęście dostępność różnych rodzajów broni, jest wytłumaczona pojawieniem się statków z Zachodu a tym samym handlem. Dostajemy więc do dyspozycji dziewięć typów arsenału w zwarciu oraz łuk, karabin i rewolwer. Każdy oręż ma swój unikalny styl walki, a wraz z kolejnymi pokonanymi przeciwnikami odblokowują się kolejne style w obrębie tego czego aktualnie używamy. Bardzo ciekawy zabieg, który sprawiał, że z większą chęcią testowałam różne sposoby na pokonywanie przeciwników. Nie raz okazało się, że inna broń sprawdzała się dużo lepiej podczas potyczek z danym bossem. Dlatego możemy wybrać do dwóch różnych mieczy, a każdemu z nich dopasować wygodne dla nas style walki. Do tego dochodzą oczywiście również przedmioty dystansowe. Jak widzicie trochę tych kombinacji jest, ale była to chyba najprzyjemniejsza przygoda w tej grze.

Najtrudniejsze tak naprawdę przed nami, bo po przejściu fabuły odblokowuje się najwyższy poziom trudności, który już wymaga dużo większego przećwiczenia naszego sposobu blokowania, ale też nauczenia się przeciwnika. Dostajemy dostęp do nowych mieczy i zbroi, chociaż wszystko tutaj sprowadza się do tego czy dana rzecz ma więcej cyferek od tego co mamy aktualnie na sobie. Mamy oczywiście możliwość ulepszania sprzętu u kowala. Czasem nie sprzedaż a rozkładanie rzeczy dużo bardziej może nam się opłacić. A zbieramy tego mnóstwo…do tego stopnia, że raz około 10 minut siedziałam u sprzedawcy z całym sprzętem. Przyznaję, że zabija to „radość” z otrzymania naprawdę unikalnej rzeczy. A śmietnik w plecaku mamy straszliwie wielki…

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

W grze występują tzw. „ogniska”, które służą nam jako miejsce odrodzenia albo szybką podróż. Odniosłam tutaj wrażenie, że z początku studio chciało iść w bardziej soulsowy klimat i zbliżyć się do Elden Ringa, ale po drodze zapadły inne decyzje. Jest ich bardzo dużo na mapie a śmierć nie jest szczególnie dotkliwa. Najbardziej poczułam ją podczas zamkniętych misji, gdy męczyłam się z danym bossem, raz użyte przedmioty znikały z plecaka (pomimo odrodzenia) i w końcu zdana na siebie, musiałam uczyć się całej walki żeby przejść dalej. Nie było handlarza, a jeśli był to miał też ograniczoną ilość rzeczy i po czasie był już niestety bezużyteczny. Więc czym dłużej walczyliśmy, tym było trudniej przez brak różnych wspomagaczy. Na szczęście przedmioty do odnawiania życia, pomimo padnięcia, zostawały.

Pokonaliśmy wroga i… dostajemy dwa rodzaje punktów: karmę i doświadczenie. Zupełnie nie rozumiem po co pojawiło się takie podwójne rozdzielenie. Gdy padaliśmy podczas walki traciliśmy karmę, którą mogliśmy odzyskać poprzez zemszczenie się na danym przeciwników, widać tu nawiązanie do soulsów. Bardzo często je zdobywamy, chociażby za pokonywanie przeciwników czy wykonywanie aktywności na mapie. Za to punkty doświadczenia, dostajemy za wykonywanie misji główny oraz pobocznych, odwiedzanie kapliczek i…za pokonywanie wrogów. Zdobyte punkty wydajemy w drzewku umiejętności, w którym możemy wzmocnić nasze umiejętności, zyskać więcej zdrowia, bądź móc przygotowywać silniejsze mikstury. I najważniejszy punkt - zdobyta karma zostaje zamieniona na punkty doświadczenia gdy używamy sztandaru Ukrytych Ostrzy (ognisk). Mam nadzieję, że w miarę jasno to wyjaśniłam.

Samych typów przeciwników nie jest dużo. Z początku każdy oponent różni się stylem walki, mieczem a nawet posturą czy prędkością ataku. Z czasem niestety dostrzegamy powtarzalność i recykling wrogów. Zdarzają się czasem wyjątki, również w misjach pobocznych a szczególnie na końcu gry. Chociaż nie raz poczujemy też znużenie ilością walk, które czasem były wręcz na siłę wciskane do historii, bo pobocznej postaci nie chciało się coś zrobić, więc oczywiście to my będziemy walczyć.

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

Trochę więcej o dodatkach

Sami bohaterzy, którzy nam towarzyszą, zostali ciekawie napisani. Ich historie potrafią wciągnąć i przyznaję, że misje z nimi, były najciekawsze. Do tego dochodzi system relacji. Po wykonaniu każdego takiego zdania, albo gdy szliśmy z główną fabułą i dokonywaliśmy konkretnych wyborów, dana postać dostawała “punkty przyjaźni”. Jeśli postaraliśmy się bardziej i w wolnych chwilach zagadywaliśmy te osoby, dawaliśmy im prezenty, to można było rozpocząć nawet romans z daną postacią. Romansów w grach nie będę komentować, mam do nich pecha i tutaj też wybrany bohater, zginął zaraz po randce…

Do dyspozycji również mamy własny dom na każdej mapie. Możemy w nim odpocząć, udekorować pokój (każda rzecz daje nam mniejsze bądź większe bonusy, chociaż w większości są to bezużyteczne dodatki), zmienić wygląd naszego protagonisty, porozmawiać z gościem, wysłać naszych kocich podopiecznych do pracy bądź spróbować na nowo przejść jakąś misję. Również poprzez opcje tam dostępne możemy połączyć się z innym graczem online. W samym domu znajduje się też schowek z rzeczami, które nie mieszczą się w naszym plecaku.

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

Słowem kończącym przygodę w Japonii

Rise of the Ronin to typowa gra w otwartym świecie z mnóstwem znaczników wokół. Tytuł ten ratuje system walki, który odznacza się na tle gier tego typu i daje dużo zwykłej frajdy oraz satysfakcji. Jednak patrząc na całość nie wiem czy to wystarczy, bo też walki bym nie zaliczyła do idealnej, szczególnie że wielokrotnie gra nie łapała wykonanej kontry, co sprawdzałam nawet na nagraniach w zwolnionym tempie. Grafika rozczarowała całkowicie, a fabuła nie potrafiła wciągnąć na długie godziny, chociaż miała swoje mocniejsze momenty. Jednak jeśli jesteście fanami samurajów i lubicie klimat Japonii, to gra może zapewnić nienajgorszą przygodę. W wielu aspektach jest to tytuł również historyczny, więc nie spotkacie się tu z folklorem japońskim i żaden demon nie wyskoczy zza krzaków. Jeśli poznaliście wszystkie za i przeciw, to myślę, że już znacie odpowiedź czy warto sięgnąć po akurat tę produkcję na wolne wieczory.

Recenzja Rise of the Ronin (PS5)

Terhena.momo
Joanna Krupa @Terhena.momo

Entuzjastka Japonii, z którą związana jest zarówno zawodowo i hobbystycznie. W wolnych chwilach rozkręca własny stream, broniąc komputera przed swoją kotką. Pasjonatka języków obcych. Gdy nie siedzi przy komputerze układa zestawy lego albo podróżuje.

Obserwuj TikTok



WymieńGry.pl to społeczność graczy, którzy wymieniają się grami między sobą.
Dołącz do nas i wymieniaj się lub kupuj / sprzedawaj gry na PS5, PS4, Xbox Series X, Xbox One i wiele innych platform!

Kategorie

Warto wiedzieć
Jak zapakować i wysłać gry?
24 marca 2019

Pakowanie gier do wysyłki jest bardzo ważnym elementem transakcji. Nieprawidłowo zapakowana gra..

Ostatnio na blogu

Azjatyckie gry ratują rynek. Recenzja Black Myth: Wukong (PC)

4 października 2024 Recenzje gier

Rynek dojrzewa, a gracze zaczęli na nowo domagać się jakości. Black Myth: Wukong wiele udowodnił i jest to w tym momencie najpopularniejsza gra single player w historii Steama.

Stare i grywalne #2 - Call of Juarez: Gunslinger - recenzja gry (X360 na XSX)

30 września 2024 Recenzje gier

Łowca nagród, nieustraszony rewolwerowiec. Właśnie siedzi obok mnie przy stole. Silas Grevaes. Mówi Wam to coś? Jeśli nie, to przesiądźcie się i posłuchajcie o wendecie.

Śladami japońskiej mitologii. Kunitsu-Gami: Path of the goddess - recenzja gry (PC)

27 września 2024 Recenzje gier

Przyjrzymy się produkcji od Capcom, którzy postanowili zaserwować nam naprawdę ciekawy temat nawiązujący mocno do religii oraz mitologii własnego kraju — Japonii.

Recenzja Astro Bot (PS5). Kwintesencja gry video.

21 września 2024 Recenzje gier

Astro cały na biało, niczym Conor McGregor przychodzi nie po kawałek tortu, ale po całość i jest nowym kandydatem po kolejne cenne IP w katalogu PlayStation Game Studios.

Do góry