Czasami gry są pewnego rodzaju ucieczką od rzeczywistości. Ich światy i postaci witają z otwartymi rękoma graczy, by ci mogli spędzić w nich kawałek swojego życia. The Legend of Zelda: Breath of the Wild pod tym względem wygrywa wszystko, co jest możliwe.
The Legend of Zelda: Breath of the Wild jest największym zaskoczeniem w przemyśle gier nie tylko roku 2017, lecz również ostatnich kilkudziesięciu lat. Produkcja Nintendo daje nam unikalne wręcz poczucie swobody, którego nie znajdziemy nigdzie indziej. Z początku przygoda wydaje się bezcelowa, lecz im dłużej wciąga się w wykreowany świat Hyrule, tym cele stają się coraz jaśniejsze. Sam grając nie wiedziałem o co chodzi, gdzie mam iść, komu spuścić łomot. Nie znaczy to jednak, że gra jest słaba. Wręcz przeciwnie. Ogromny świat i niemal nieograniczone możliwości jego eksploracji dają tyle frajdy, że czasami można mieć problem z wyborem co chce się robić.
Wszystko zaczyna się w Świątyni Światła na Wielkim Płaskowyżu, który stanowi pierwszą lokację w grze. Można odnieść nieodparte wrażenie, że kiedyś w przeszłości stało tu coś majestatycznego. Coś wręcz przeogromnego, co zostało zniszczone jak dmuchnięcie w domek z kart. Niszczycielska moc nie jest z początku znana, nie wiadomo skąd wzięła się i czym jest. Świat w Breath of the Wild przeszedł załamanie i wyraźnie widać jego blizny. W oddali widać coś potwornego, co otoczyło fortecę. Czy to ma związek ze zniszczeniem Hyrule? I jaką rolę odgrywa w tym wszystkim księżniczka Zelda?
Wszędzie grasują potwory, które tylko czekają na okazję, by kogoś ukatrupić. Mimo tego, Hyrule jest pełne żywych kolorów, skarbów do odnalezienia, ciekawych miejsc i wymagających zadań. Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego jak wspięcie się na szczyt góry. Wpatrywanie się potem ze szczytu na panoramę świata daje poczucie władzy i spełnienia. Jeśli sądzicie, że Hyrule nie ma nic do zaoferowania, jesteście w bardzo wielkim błędzie. Kwintesencją jest znajdywanie kapliczek, które po zwiedzeniu zaoferują nam zwiększenie mocy, a starcia z Boskimi Bestiami są niezapomnianymi chwilami.
Wszystko w najnowszej Zeldzie wydaje się współgrać ze mną, koegzystuje i jest bardzo naturalne. Podchodząc do konia należy być ostrożnym, by ten nie uciekł. Widząc potężnego przeciwnika trzeba być odpowiednio przygotowanym. W innym przypadku zginiemy lub będziemy musieli uciekać w popłochu. Możemy nawet jeździć na snowboardzie z ośnieżonych szczytów, przygotowywać masę przeróżnych potraw, a zadania wykonywać na wiele sposób. Po finale gry, którym jest, jak się w między czasie dowiadujemy, zabicie Ganona i przywrócenie pokoju, dalej kontynuujemy eksplorację świata. Szukamy sekretów, odkrywamy nieznane tereny, po prostu dalej poznajemy Hyrule.
Jeżeli dopadnie nas nuda, a czynności zaczynają się powtarzać, zawsze można znaleźć inny sposób, by czerpać przyjemność z gry. Chociażby zabawić się w żeglarza, spróbować przeżyć bez ekwipunku, rzucać kamieniami w potwory czy po prostu zwiedzać zakątki. Nawet po stu godzinach gry potrafi ona nadal zaskoczyć, co jest nie do pomyślenia w niektórych produkcjach. Nadal można spotkać podróżników i inne postaci, z którymi Link może wejść w interakcję i dowiedzieć się czegoś nowego o Hyrule.
Większość zadań w Breath of the Wild jest wypełnionych mniejszymi historiami, które ułożone w jedną całość przywracają pamięć Linkowi. Emocje, które towarzyszą w rozmowach z postaciami nie są sztuczne, a przynajmniej nie wydają się takie. Z pomocą nowych przyjaciół główny bohater zyskuje nowe moce, które znacznie pomogą mu pokonać Ganona. To co sprawia, że ta gra jest tak wyjątkowa to samotna podróż. Nie ma tu żadnego multiplayera. Nie ma również bohaterów, którzy towarzyszyliby Linkowi w wyprawie. Jedynie konie, które rżą od czasu do czasu i cicha muzyka są kamratami Linka. To sprawia, że pośród masy gier typu Fortnite czy PUBG, nowa Zelda posiada otoczkę “to ja jestem królem singleplayera” I tak właśnie jest. To trzeba przeżyć samemu, by zrozumieć ten fenomen.
Gdy znudziło mi się nieco bezsensowne chodzenie bez celu po dolinach górskich, postanowiłem wspiąć się na szczyt góry. Przyznam, że nie było to takie łatwe. Wspinaczka jest wymagająca, a jeden zły ruch może spowodować upadek z dużej wysokości. Do tego dochodzi poziom zmęczenia Linka, więc trzeba wszystko wziąć pod uwagę. Nawet fakt czy pada deszcz. Wtedy to stanowczo odradzam hobby dla himalaistów. W końcu wspiąłem się i poczułem ulgę zmieszaną z satysfakcją.
Czy Breath of the Wild jest grą dla samotników? Owszem, jest, ale osoby chcące odciąć się od multiplayerów również odnajdą się w niej. I nie chodzi tylko fakt, że gra pozwala robić na co nam się żywnie podoba. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Ta wielka piaskownica zaoferuje każdemu coś innego, w zależności od własnych preferencji. Produkcja zasłużenie wygrała tytuł Gry Roku 2017 z wielu względów. Z początku sam do końca nie rozumiałem tego fenomenu... Jednak po odpaleniu Zelda tak wciąga, że czas zaczyna lecieć szybciej. O rzeczach, które powinniśmy zrobić w rzeczywistości zapominamy. Przestajemy słyszeć odgłosy z zewnątrz, skupiamy się tylko i wyłącznie na Linku.
Otaczający nas świat przestaje istnieć, a my jesteśmy siłą wciągani do Hyrule. Jeżeli tak mają wyglądać gry singleplayer, ja chcę ich więcej. Przede mną jeszcze długa droga do ukończenia Breath of the Wild, ale ten świat jest tak piękny, magiczny i ma w sobie to coś. Coś, co sprawia, że nie chce się przestać i popycha nas dalej, by porozmawiać z postacią, zwiedzać ruiny, czy po prostu rzucić się konno przed siebie i zapomnieć o wszystkim. Tu już nie chodzi o wady gry, gdyż też je posiada, ale o tą swobodę działania. Nawet trudno do czegokolwiek porównać najnowsze przygody Linka.
Można spróbować do Dzikiego Gonu, Assassin's Creed Origins czy Kingdom Come, ale to wciąż jest coś zupełnie innego. Każdy z nas ma pewne problemy, z którymi boryka się na co dzień. Różnie z nimi sobie radzimy. Czasami reagujemy na nie śmiechem, a niekiedy płaczem, depresją bądź histerycznym zachowaniem. Próbujemy je rozwiązać szukając odpowiedniego sposobu. Nieważne jakie masz problemy, bowiem w momencie, gdy zanurzysz się w świat Hyrule, one znikną. Choć na te kilka godzin.
Poznając (na nowo bądź nie) Linka zapomnisz o sobie i będziesz dążyć do rozwikłania zagadki zniszczenia królestwa, a potem ostatecznego starcia z Ganonem. Zatem czy Breath of the Wild rzeczywiście jest tym, co głosi tytuł artykułu? Z całą pewnością i polecam ją każdemu. Głównie ze względu na możliwość obcowania z czymś tak realnym, a zarazem nieprawdziwym. Po tak udanym debiucie Linka na Switchu, ludzie z Nintendo mają niezły orzech do zgryzienia. Zateasowana kontynuacja Breath of the Wild na tegorocznych targach E3 wydaje się, że będzie nieco mroczniejsza, ale z pewnością będzie tak samo dobra, jeśli nie lepsza, jak hit sprzed dwóch lat. Nie pozostaje mi nic innego powiedzieć jak brawo Nintendo, zrobiliście grę, która zapadnie w naszej pamięci na bardzo, bardzo długo.
WymieńGry.pl to społeczność graczy, którzy wymieniają się grami między sobą.
Dołącz do nas i wymieniaj się lub kupuj / sprzedawaj gry na PS5, PS4, Xbox Series X, Xbox One i wiele innych platform!